Metal Hammer 10-1991
GUNS N'ROSES
Delusions & Illusions Part I
Gdyby oczernianie było najprostszą drogą do świętości, to Guns'N'Roses byliby już bliscy kanonizacji. Od niepamiętnych czasów szalonych lat 60., kiedy zespoły doprowadziły hedonizm do ulubionego stylu życia, żaden zespół później nie wzbudził takiej histerii i społecznego niepokoju, jak sekstet z Los Angeles. W gruncie rzeczy, Guns'N'Roses chcą, by dano im spokój i pozwolono im robić to co lubią najbardziej - grać prymitywnego, porywającego, gorącego rocka. Jednak mass media nie chcą się na to zgodzić. Ostatnie zamieszki w amfiteatrze w St. Louis, które miały miejsce 2 lipca podczas występu Guns trafiły do głównych dzienników po obu stronach Atlantyku. Co gorsza, przy okazji stwierdzono, że zespół podczas zajęć był bierny i nie zainteresowany tym co się działo. W tym tekście, kilka linijek niżej, zespół przedstawi swój punkt widzenia, bo teraz chciałbym się dowiedzieć jak to jest możliwe, że tak zwani odpowiedzialni dziennikarze podają "fakty" bez sprawdzenia ich z zespołem, który wywołał cały incydent. Przypomina mi to regułę szybkiego pistoletu. Trzeba zastrzelić podejrzanego i pogrzebać prawdę wraz z nim. Ten artykuł, to próba ustalenia faktów i okazja dla zespołu, by przedstawił swoje zdanie na kilka, niezwykle istotnych tematów. Można w te wierzyć lub nie, decyzja należy do was. Jedno jest pewne. Nie róbcie tego, co mass media wysłuchajcie co ma do powiedzenia zespół.
Dallas. Swego czasu wspaniałe miasto ociekające bogactwem. Najlepszy przykład rozwoju i triumfu kapitalizmu. To właśnie w tym mieście Guns'N'Roses wracają znowu na trasę po szoku i horrorze wywołanym wspomnianymi zamieszkami w St. Louis. W wyniku tego incydentu zespół stracił sprzęt i był zmuszony przełożyć swój koncert zaplanowany na 4 lipca w Chicago. To doprawdy ironia, że Dallas, miasto w którym umarły wszelkie nadzieje i naiwne aspiracje młodej Ameryki w listopadzie 1963 r. wraz z zabójstwem prezydenta Johna F.Kennedy'ego, będzie teraz miejscem tak ważnego koncertu w karierze zespołu, który bardziej niż wszystkie inne grupy sumuje ducha amerykańskiej młodzieży z ostatnich 20 lat. Jeszcze jedno potknięcie, a wtedy Axl, gitarzyści Slash i Izzy, basista Duff plus nowi chłopcy - Matt Sorum /dr/ i Dizzy Reed /k/, zdają sobie sprawę, że nastąpi prawdziwy kryzys. Mass media na całym świecie nie mogą się wręcz doczekać by poinformować wszystkich o kolejnym, rock'n'rollowym mini -holocauście.
Jedyni ludzie, zawiedzeni pobiciem przez Guns'N'Roses rekordu frekwencji w potężnym Starplex Amphitheatre podczas dwóch koncertów, to oczywiście dziennikarze. Co gorsze, Guns zaprezentowali na tych koncertach fantastyczną formę i po takim występie trudno jest o jakakolwiek krytykę. To prawda, że zespół spóźnił się na scenę pierwszego wieczoru, ale szybko o tym zapomniano. To nie były zwykłe występy, na takie koncerty stać tylko geniuszy. Jeśli jest na świecie jakiś zespół, który może konkurować z Guns'N'Roses, to proszę mi go natychmiast przedstawić!
Po pierwszym koncercie, Slash i Duff znaleźli się w hotelu i z pomocą odrobiny alkoholu rozluźnili się by opowiedzieć o tym, co się działo dzisiaj na scenie.
"Uważam, że dzisiejszy koncert to punkt zwrotny w historii tego zespołu" - zaczął uprzejmy blondyn-basista (DUFF). "Ludzie byli naprawdę wkurzeni tym, że musieli na nas czekać. (Spóźnienie było spowodowane nieporozumieniem, a nie egoistycznymi wybrykami). Kiedy jednak zaczęliśmy grać zrobiliśmy z tłumem co chcieliśmy. Wprawdzie początkowo rzucali w nas różnym gównem i po czwartym utworze poczułem w sobie przypływ agresji. Podszedłem wtedy do krawędzi sceny tak jakbym chciał im powiedzieć: 'No, chodźcie, kto się odważy tu podejść!' W gruncie rzeczy nie jestem wybuchowy, ale kiedy nadejdzie odpowiedni moment potrafię eksplodować. Na szczęście do tego nie doszło, bo porwaliśmy tłum. Ten sukces jest dla nas bardzo ważny, bo był to pierwszy koncert po zamieszkach w St. Louis."
"Taak, wyczuwało się pewne napięcie przed dzisiejszym koncertem" - dodał Slash. "Zamieszki w St. Louis na zawsze pozostaną w naszej pamięci, a nadto dzisiaj graliśmy na nowym sprzęcie. Myślę, że wszystko poszło doskonale. Dla mnie, bez względu na to co się wydarzyło, powrót na trasę to powrót do normalnego życia. Spójrz tylko na to wszystko, na to gówno, które się dookoła nas dzieje. Przeistoczyliśmy się z nieznanego zespołu, który otwierał koncerty innych, w sławną kapelę z rekordowo sprzedającą się płytą "Appetite For Destruction", która przerosła nas samych. Mimo to, Guns'N'Roses nadal otwierali koncerty innych zespołów! Później musiałem sobie dać radę z osobistymi problemami, nie mówiąc już o problemach jakie wyniknęły ze zwolnienia perkusisty Steve'a Adlera. Po tym wszystkim powróciliśmy do studia, gdzie nagrałem moje partie i byłem zmuszony do czekania kiedy Axl upora się z wokalami. Nie zrozum mnie źle, nie żałuję tego co się wydarzyło i nie zamierzam z tego powodu narzekać, ale jestem naprawdę szczęśliwy, że ruszyliśmy znowu na trasę. Dla mnie teraz zaczyna się normalne życie. Bardzo mi tego brakowało, bo lubię wszystko, co jest związane z koncertami. Pracowaliśmy naprawdę ciężko, by brzmieć jak dobry zespół, ale każdy koncert jest nadal odlotowy, niepodobny do poprzedniego."
"W sumie, bez względu na to, co myślą ludzie z zewnętrz, na tej trasie wszystko pracuje jak w zegarku" - wtrąca Duff. "To jednak prawda, że ten zegarek ma nieco skopany mechanizm!"
Nasza rozmowa jest rzecz jasna zdominowana wspomnieniami z zamieszek sprzed kilku dni. Doniesienia brytyjskiej prasy po raz kolejny zwaliły całą winę na bezradny zespół. Sytuację tę pogorszyło wystąpienie promotora, który zamierza zaskarżyć Guns'N'Roses do sądu. Mówiło się też o możliwości oskarżenia zespołu przez policję za wszczęcie zamieszek. Co więc wydarzyło się w St. Louis? Slash raz jeszcze powrócił do drażliwego tematu...
Slash: Po pierwsze muszę powiedzieć, że pojawiliśmy się na scenie punktualnie. Graliśmy przez półtorej godziny i wszystko szło znakomicie. Doszło jednak do pewnej, nazwijmy to, różnicy zdań pomiędzy Axlem, a facetem w tłumie, na temat jego aparatu fotograficznego. Ten facet trzaskał zdjęcia cały wieczór, a ludzie z ochrony nie potrafili się tym zająć (Axl twierdzi, że prosił o to sześć razy, ale bez skutku). W końcu Axl powiedział ludziom z ochrony: 'Jeśli wy na to nie reagujecie, to sam się tym zajmę.' Podejrzewam, że oni nie zrozumieli co powiedział Axl, bo to wszystko zdarzyło się bardzo szybko i sekundę później, Axl skoczył w tłum. W tym czasie graliśmy Rocket Queen, trzymając ten sam motyw. Graliśmy to w kółko i myślałem, że jakoś dotrwamy do końca, ale Axl był rzeczywiście wku..., rzucił mikrofonem i zszedł ze sceny, a my za nim.
Poszedłem do pokoju, w którym stroi się gitary i czekałem co się zdarzy. W międzyczasie włączono pełne światła. Tłum wrzeszczał "Guns'N'Roses, Guns'N'Roses" próbując wywołać nas na scenę, a później zaczął krzyczeć: "Gówno, gówno". Poszedłem do garderoby i właśnie wtedy zaczęło się piekło. Nie widziałem co się działo, ale wyciągano jakichś ludzi za scenę i wszędzie były ślady krwi. Siedziałem w garderobie i po cichu popijałem Jack Danielsa, gdy ktoś zasugerował, że powinniśmy wynieść się z tego budynku. Ale jak to zrobić? Co z zablokowanym ruchem? Jak i dokąd jechać. Axl zaczął się zastanawiać, czy nie powinniśmy wrócić na scenę, bo obawiał się, że obecność gliniarzy, może doprowadzić tłum do wściekłości i wzniecić zamieszki. Nie atakuję w tym wypadku policji, która spełniała tylko swoje zadania.
Kiedy zdecydowaliśmy się na powrót na scenę było już na to za późno. Perkusja została rozwalona, wzmacniacze latały w powietrzu, a fani stracili zupełnie głowę. Nie potrafię oddać słowami dramatu tej sytuacji. Jestem tylko szczęśliwy, że nikt nie zginął (45 osób odniosło obrażenia). To co wtedy zobaczyliśmy na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Zawsze będziemy żyli w strachu, że St. Louis może się powtórzyć. Ale oprócz prawdziwego przerażenia jakie wywołała konfrontacja z szalejącym tłumem, panuje teraz atmosfera pogardy dla dziennikarzy, za to w jaki sposób przedstawili całe wydarzenie w mass mediach.
"Oglądałem dziennik telewizyjny w Chicago po zamieszkach i wyłem ze śmiechu!" - dorzuca z wyraźną wściekłością Duff. "Ten pieprzony reporter nie wiedział nawet co się stało i mówił bzdury... Studiowałem kiedyś dziennikarstwo na collegu i pierwszą rzeczą, której mnie nauczono, to zwracanie uwagi na spójność całego przekazu wiadomości. Sami się o to staramy jako zespół i uważam, że dziennikarze powinni starać się o to samo. Sęk jednak w tym, że osiem milionów ludzi w Chicago, tego wieczora zobaczyło wszystko w jego wydaniu i zapewne uwierzyło, że my zaczęliśmy całą rozróbę! Tego samego wieczoru poszedłem do klubu w mieście i opowiedziałem przygodnym fanom, co się naprawdę wydarzyło. Uwierzyli mi bez problemu. Fani potrafią przejrzeć to gówno na wylot, choć nas ciągle się za wszystko wini."
"Osobiście nie jestem zdziwiony reakcją mass mediów" - kontynuuje z pewną rezygnacją Slash. "Myślę, że tego rodzaju reportaż, jest typowy dla naszego kraju. Zmartwiła mnie jednak reakcja promotora. Widzisz, wystąpiliśmy tylko w kilku lokalnych radiostacjach, by wyjaśnić fanom, którzy kupili nasze bilety na koncert w Chicago, że nasz koncert w tym mieście nie został odwołany, a tylko przełożony z powodu zniszczenia sprzętu. Wtedy właśnie promotor pojawił się w dużych radiostacjach i zaczął się na nas w eterze wyżywać. Teraz rozumiem go do pewnego stopnia, dlaczego był taki zły, ale nie postąpił z nami fair. Po pierwsze, nasz kontrakt przewidywał 90 minutowy występ, i tak też było. Po drugie, nasz kontrakt z nim przewidywał, że nie ponosimy żadnej odpowiedzialności, za szkody wyrządzone w sali, jeśli sprzedawany w niej będzie alkohol. Alkohol był tego wieczora w sprzedaży. Czy w tej sytuacji można nas obarczać winą za zamieszki? Nie wiem, na kogo wściekł się tłum - na nas, policję czy ochronę. Teraz już nie wiem, czego ludzie od nas oczekują. Wygląda na to, że po prostu czekają na to, co jeszcze nastąpi. Czuję się, jakbym cały dzień występował w cyrku. Chcę robić to na co mam ochotę i żeby dano mi spokój. Chciałbym porozmawiać z kimś, z kim mam na to ochotę i prowadzić własne życie po swojemu. Jednak obecnie większość czasu muszę spędzać w hotelu z osobami z naszego obozu. Siedzę więc słucham sobie płyt, próbując uporządkować własne życie. Później idę na koncert i daję z siebie wszystko. To dziwny styl życia."
Wypadki w St. Louis uzmysłowiły jednak poważny problem, czyli odpowiedzialność zespołu. Każda popularna grupa może robić ze swoimi fanami, co im się żywnie podoba. Guns są w pełni świadomi swojej pozycji i nie mają zamiaru odrzucać odpowiedzialności, jaką obdarzyła ich własna sława. Duff wyjaśnił tę kwestię.
"Osobiście czuję się odpowiedzialny za to, żebyśmy nie robili pewnych rzeczy. Na przykład, oferowano nam 20 min. za zrobienie jednego, reklamowego zdjęcia dla firmy Marlboro. Odpowiedzieliśmy: 'Spie...!' Uważam, że takie sprzedawanie się, to gówno. Straciłem cały szacunek dla Red Hot Chili Peppers, kiedy zrobili oni reklamówkę butów Nike. Zdaję sobie sprawę, że jakieś 25 % naszych fanów to dzieciaki w wieku od 12-15 lat. Widząc nas w reklamie Marlboro pomyśleliby, że muszą zacząć palić papierosy! l jeśli 2 % z tych dzieciaków umarłoby na raka płuc, to wówczas moglibyśmy uznać się po części winni ich śmierci. Nie chcę za coś takiego ponosić odpowiedzialności. Wszystko wiąże się z tym, że jesteśmy rock'n'rollowym zespołem, który mówi w swoich piosenkach prawdę. Tę prawdę widzi każdy, kto tak jak my pochodzi z życiowego marginesu. Ci ludzie biorą życie takie jakim jest. Jeśli ktoś nie potrafi sobie dać z nim rady, to mam dla niego tylko jedną radę - rozejrzyj się dookoła, obudź się i poczuj zapach kawy. Nie czuję jednak, że musimy ponosić odpowiedzialność za pewne prawdy, które głosimy w naszych utworach. W tym wypadku jedynie pokazujemy świat, jaki nas otacza bez nakazywania ludziom, jak żyć.
Wiesz za co teraz czuję się naprawdę odpowiedzialny? Za śmierć dwóch fanów w Donington w 1988 r. (dwóch fanów zostało zadeptanych podczas występu Guns N'Roses i choć zespół nie został obarczony winą za ten wypadek, bardzo go przeżył). Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdybyśmy wtedy tam nie wystąpili, te dzieciaki nadal by żyły. Wiem. że to może wydać się dziwnym punktem widzenia, ale tak właśnie jest. Coś podobnego wydarzyło się niedawno w Birmingham w stanie Alabama. Jechaliśmy właśnie na koncert i na drodze panował straszny korek. Mieliśmy jednak eskortę policji, co oznaczało, że mogliśmy jechać środkiem autostrady. Zauważył to jakiś facet i pojechał tak samo jak my. Po chwili miał wypadek i zginął, kiedy wyleciał przez okno samochodu. To było okropne. Gdybyśmy tak nie jechali, ten facet by nas nie naśladował i nadal by żył. Ktoś mi jednak niedawno powiedział, że jeśli człowiek ma odejść z tego świata, to i tak to musi nastąpić. Rozumiem przez to, że nawet gdyby nas tam nie było, ten kierowca i tak by tego dnia zmarł. Na to nie ma żadnej siły... Sam nie wiem."
"Zdaję sobie sprawę i rozumiem fakt, że mam na ludzi ogromny wpływ." Slash wtrącił się w tym momencie przywołując znowu bardziej realny temat. "Nie staramy się jednak z tego ciągle korzystać. Kiedy jesteśmy na scenie, komentujemy pewne sytuacje, które akurat mają miejsce, jak choćby rzucanie butelkami. Poza tym, nigdy nie mówiliśmy ludziom w jaki sposób mają żyć i co robić. Nigdy nie mieliśmy żadnych rad dla tych, którzy słuchają naszej muzyki. To trochę idiotyczne, czego ludzie czasami oczekują od rockowych zespołów. Ale, czy nie jest również prawdą, że uwaga jaką koncentruje na sobie popularny zespół jest też idiotyczna?"
Metal Hammer 12-1991
GUNS N'ROSES
Delusions & Illusions Part II
Wokół Guns'N'Roses narosły mity i legendy. Jako, że cały rockowy świat kładzie im się do stóp, coraz trudniej jest odróżnić prawdę od fantazji. Dotarliśmy jednak do prawdziwych Gunsów w II części naszego niebywałego wywiadu.
W ciągu kilku lat Guns'N'Roses stali się jednym z najsłynniejszych zespołów wszechczasów. Taka pozycja bardzo zobowiązuje, a tak się składa, że muzycy z tego zespołu nie przejmują się niczym, tylko żyją pełnią życia. Jak więc w takiej sytuacji grupa radzi sobie ze sławą i brakiem prywatnego życia. Wygląda na to, że grupa jest zupełnie odcięta od tego co dzieje się w normalnym świecie i cały czas otoczona ekipą goryli. Mimo wszystko Slash i Duff pozostają nadal bardzo normalni i ich spojrzenie na wiele spraw może wydać się zaskakująco przytomne. Ta para potrafi z fantazją odgrywać role gwiazd rocka.
"Jestem dosyć spokojny" - przyznaje Slash. "Ludzie bez problemu mnie rozpoznają, ale ja się tym nie przejmuję. Nie jestem typem gwiazdora w rodzaju Davida Lee Rotha. Kiedy byliśmy na trasie, byłem bardzo towarzyski, ale teraz jest to bardzo utrudnione. Mamy bowiem cały czas obstawę, a kiedy się jej pozbywamy to zaraz zaczynają się kłopoty! Kilka razy zwolniłem goryli, ale wynikły z tego same problemy. Był taki przypadek, że Duff i ja wynajęliśmy sobie pokoje w hotelu, żeby miło spędzić czas. Skończyło się na tym, że ja wdałem się w bijatykę z aktorem komediowym Samem Kinsonem, a Duff o mało nie został aresztowany za to, że go znokautował! Jeśli wybieram się do rockowego baru, czy lokalu ze stripteasem, zdaję sobie sprawę, że będę rozpoznany i wcale mi to nie przeszkadza, bo mam ochotę się z kimś napić. Jednak w restauracjach, czy innych miejscach, człowiek nie spodziewa się, że go rozpoznają, a mimo to ludzie przychodzą do stołu i domagają się autografów. Nigdy nie udaję wielkiej gwiazdy rocka i zawsze jestem dla każdego miły. Wiadomo jednak, że kiedy człowiek rozmawia z kimś i nagle ktoś podsuwa mu pod nos kawałek papieru do podpisania, to nie jest to miła sytuacja. To jest brak wolności osobistej, ale nie mam zamiaru na to narzekać, bo wszystko co robię sprawia mi przyjemność. Te wszystkie niedogodności, są poświęceniem dla możliwości występu prawie każdego wieczora. Najlepiej czuję się na scenie, kiedy gram na gitarze."
Duff także uważa, że legenda Guns'N'Roses napompowana przez mass media jest wręcz idiotyczna. "Traktuję to wszystko z przymrużeniem oka. Nadal hoduję w domu dwa psy. Mój brat wkrótce się żeni i więcej zastanawiam się nad tym, niż problemami związanymi z naszym zespołem. Wiem przecież, że potrafimy grać dobrze. Jeśli chodzi o naszą obstawę, to czasami jest to okropne, ale zdaję sobie sprawę, że jest to robione w naszym interesie. Przyznaję jednak, że czasami pozbywam się goryli i radzę im, żeby sobie trochę odpoczęli. W takim mieście jak San Francisco, potrafię zgubić każdego, bo znam je jak własną kieszeń. Wtedy idę od razu do rozrywkowej dzielnicy miasta i spędzam wolny czas z przyjaciółmi na drinku. Wiem, że wtedy jestem w dobrych rękach i nic mi wtedy nie grozi."
NARKOTYKI
W chwili, kiedy cały zespół pochłonięty jest trasą koncertową zarówno Slash jak i Duff przyznają, że są rozczarowani brakiem perkusisty Stevena Adlera. Po długiej i jak się okazało beznadziejnej walce z nałogiem, Adler został ostatecznie usunięty z zespołu na wiosnę tego roku. Nie była to łatwa decyzja. "Wytrzymywaliśmy ze Stevenem tak długo, jak to było możliwe" - zaczął Duff. "Trzy razy skierowaliśmy go na rehabilitację. Sam znalazłem tego faceta, który dostarczał mu narkotyki i poszedłem postraszyć go pieprzoną spluwą. Doszło do takich akcji i to tylko po to, żeby uratować Stevena. Wydaje mi się jednak, że wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z beznadziejności całej sytuacji, że musiał odejść. Razem z nim zaczęliśmy nagranie nowej płyty i zrobiliśmy 18 utworów, ale to nie było to. Wiadomo przecież, że jeżeli jest jedno słabe ogniwo, cały zespół się rozsypuje. Mam nadzieję, że Steven wyzdrowieje, ale szczerze mówiąc nie wiem, co się z nim stanie. Zostało po nim tylko pewne miejsce, brak jest z nim kontaktu i w tej sytuacji, dosłownie pęka mi serce. Na szczęście udało nam się znaleźć kogoś tak solidnego i dobrego jak Matt i dzięki temu jest jak jest."
"Decyzja o wyrzuceniu Stevena była bardzo bolesna" - zgodził się Slash. "Zwlekaliśmy z nią tak długo, jak to było możliwe. Kiedy się jednak na to zdecydowaliśmy, był to bardzo dobry ruch. Dzięki temu zespół odzyskał swoją stabilność. Od tej pory widziałem go dwa razy i ostatnio słyszę o nim bardzo różne historie. Z jednych wynika, że cieszy się dobrym zdrowiem, z drugich, że jest odwrotnie. W sumie nie słucham tego, co mi o nim mówią. Przyznaję jednak, że brak mi Stevena i martwię się tym, co on sobie myśli o nas teraz, kiedy jesteśmy na trasie i mamy nowe płyty na listach. Myślę, że była to jednak ostatnia zmiana w naszym składzie. Ten zespół pozostanie takim jakim jest. Nie chciałbym, żeby ktoś odszedł."
No i wreszcie nadszedł dobry moment, by porozmawiać o długo oczekiwanych płytach. Wygląda na to, że prasa muzyczna z tygodnia na tydzień podawała inne daty ukazania się tych płyt. Co spowodowało opóźnienie w ich wydaniu? Głos ma Slash. "No cóż, zaplanowaliśmy tę trasę z myślą, że zagramy ją w sposób klubowy, czyli, że udowodnimy naszą wartość koncertową, bez wspierania się nowymi przebojami. Możliwość rozszerzenia repertuaru o nowy materiał dało zespołowi nowy, rock'n'rollowy oddech. Chcieliśmy grać koncerty, a nie promować przebojową płytę. Dlatego też zaczęliśmy naszą trasę przed ukazaniem się obydwu płyt. Kilka ostatnich utworów nagraliśmy już na trasie i ostateczne miksy sprawdzaliśmy dosłownie w ostatniej chwili. Odsyłanie tych taśm tam i z powrotem pomiędzy nami, a wytwórnią Geffen, jak również kwestie okładek spowodowały takie opóźnienie. Chcieliśmy, żeby wszystko było idealnie dobre."
Płyty zawierają 30 utworów i jest wśród nich kompozycja Paula McCartneya Live & Let Die. Utwór ten Axl i Slash chcieli od dawna nagrać po swojemu. Czy jednak oczekiwanie, że fani kupią dwie płyty tego samego dnia nie jest przecenianiem swoich fanów? "Płyty są wydane oddzielnie i nikt nie jest zmuszany, do kupowania obu." Odparł Slash. "Chcieliśmy, żeby wszystkie piosenki mogły się ukazać, ale nie na jednym, bardzo długim albumie, bo to byłoby bardzo pompatyczne i zapewne odbiłoby się niekorzystnie w kwestii finansowej na naszych fanach. A tak mogą wybrać, czy kupić jedną czy dwie płyty."
PUNK Na tym jednak nie skończył się repertuar Guns'N'Roses. Gotowa jest już punkowa płyta z dziewięcioma utworami, która powinna się ukazać w niedługiej przyszłości. Na tej płycie znajdują się następujące kompozycje, następujących zespołów 'New Rose' /The Damned/, 'Ain't It Fun /The Dead Boys/, 'Black Leather' /Steve Jones, 'Down On The Farm' /UK Subs/ and 'l Dont Care About You'. Rzecz jasna z taśmami zawierającymi materiał na płyty było sporo problemów. W ramach trzymania taśm pod ścisłą kontrolą przed ukazaniem się płyt zespół miał przygodę z pracownikiem firmy Mercury Records, który 'wszedł w posiadanie taśm' i oferował nowe nagrania pewnym radiostacjom w zamian za puszczanie płyt zespołów, które sam reprezentował. Jednakże najdziwniejsza przygoda zdarzyła się Slashowi, wraz ze zniknięciem taśm matek z jego hotelowego pokoju. Slash: "Pewnego wieczora wróciłem do pokoju i spostrzegłem, że ktoś w nim był i zabrał z mojej torby wszystkie taśmy! Spanikowałem, ponieważ ten ktoś mógł wydać je w jakiejkolwiek wytwórni. Na szczęście trzej pracownicy hotelu znali tego faceta i udało nam się wytropić go w jeden dzień. To była nauczka dla mnie, że nigdy nie należy trzymać taśm na wierzchu w hotelu. Jeśli chodzi o nowy materiał to wszystkie utwory są w typowym stylu Guns'N'Roses. Wszystko jest bardzo szczere, a niektóre tematy poruszane w piosenkach mogą się wydać dla niektórych nietaktowne. Swoją drogą, spodziewam się, że to przyciąganie może się nam odbić czkawką. Specjalnie mnie to nie martwi, bo to przecież tylko płyta. Przykro mi, że ludzie spodziewają się po nas tak dużo. Dla nas najważniejsze jest robienie tego, na co mamy ochotę i pozostawanie sobą. Nigdy nie mieliśmy zamiaru zamienić się w maszynę do robienia pieniędzy, o czym marzą inne zespoły, które mógłbym tu wymienić."
Metal Hammer 12-1991
GUNS N'ROSES
Delusions & Illusions Part III
DUFF SOLO
Zapewne dla wielu zespołów tyle zajęć, co mają obecnie Guns N'Roses wystarczałoby, aż nadto. Ale nie dla Slasha i Duffa. Obydwaj są już zajęci solowymi płytami. Najpierw przyjrzyjmy się Duffowi. Ten utalentowany basista nagrywa już, będąc na trasie, solowy album, który prawdopodobnie powinien ukazać się dzięki wytwórni Geffen pod koniec 1991 roku. Duff: "Jak skończyłem 15 lat zacząłem marzyć o solowej płycie. Dokonałem trochę nagrań demo w domu i po ich wysłuchaniu Geffen powiedział, że warto nad tym pracować. Udało mi się pozyskać do nagrania sporo fajnych ludzi (Slasha, większość muzyków ze Skid Row, którzy grali z Guns wspólne koncerty. W jednym utworze gościnnie śpiewa Lenny Kravitz. Podobno jest nawet szansa, że pojawi się sam Prince, którego Duff jest wielkim fanem). W sumie wybrałem koszmarny moment, ponieważ zacząłem pracę nad płytą na tydzień przed naszą trasą koncertową. Reszta zespołu bardzo mi w tym pomaga. Ta płyta nie jest przykładem egoizmu czy wygłupów. Staram się poruszać po obszarach, które zupełnie nie pasują z tym co robimy z Guns. Chcę podkreślić, że jestem bardzo szczęśliwy, grając w tym zespole, ale z racji, że jestem tylko basistą czasami się mnie nie zauważa. Nie oczekuję, żeby te dziwne kawałki z mojej płyty trafiły do radia, ale nie o to mi w ogóle chodzi."
Płyta będzie nosiła tytuł Believe In Me (Ta prośba płynie prosto z serca), a jej producentami są Duff i inżynier Jim Mitchell. Nagrania dokonywane są w różnych studiach i różnych miastach tak jak układa się trasa Guns N'Roses
Poproszono mnie, żebym pomógł kilku młodym zespołom i mam zamiar to zrobić, o ile taki zespół mi się spodoba. W taki właśnie sposób Duff uwalnia się od presji jaka wynika z grania w jednym, z ponoć najokropniejszych zespołów na świecie. Inna metoda polega na chwilowym wyładowaniu swoich emocji. Duff: "Ten zespół zawsze był i zawsze będzie bardzo wybuchowy. Prawdopodobnie szybko osiwieję ale nikt tego nie zauważy, bo ufarbuję sobie włosy! (Duff czy już Ci keidyś mówiłam, ze Cię lubię ) Z reguły kumuluje wszystko w sobie, ale raz na miesiąc, wdaję się w bijatykę, czy coś w tym stylu. W ten sposób pozbywam się mojej agresji."
Slash chyba nieco łatwiej daje sobie radę z pogodzeniem różnych zajęć. On również pozbywa się swojej energii pracując poza obozem Guns'N'Roses. Gościł już na płytach takich wykonawców jak Lenny Kravitz, Iggy Pop, Alice Cooper i Michael Jackson. Jeśli chodzi o tego ostatniego, to Slash nadal nie wie, co stanie się z partiami gitary, które specjalnie dla niego nagrał. "Granie gościnne na płytach innych wykonawców, to relaks, bo człowiek nie jest pod żadną presją, jak w przypadku własnej płyty. Mimo wszystko odczuwa się jednak pewną presję, bo trzeba dostosować się do innych terminów i nie ma się nad niczym kontroli. W sumie muszę przyznać, że najlepiej pracuje mi się nad płytami Gunsów, bo wtedy jestem panem sytuacji i wszystko mi odpowiada. Ostatnio wielką frajdę sprawiło mi nagranie utworu Bum Out na specjalną płytę dedykowaną Lesowi Paulowi. Jest to utwór, który napisałem dawno temu dla Gunsów, ale Steven Adler nigdy nie potrafił go zagrać. Dotrwał więc aż do teraz i Iggy napisał do niego słowa. Sam go zaśpiewał, Duff zagrał na basie, a Lenny Kravitz zrobił chórki. Wyszło naprawdę świetnie. Kiedy trasa Gunsów się skończy, nie mam zamiaru siedzieć bezczynnie. Mam już w głowie pewien pomysł na solową płytę. Czy jednak coś z tego wyniknie, zależy wyłącznie od Guns'N'Roses. Jeśli bowiem, zaczniemy od razu nagrywać kolejną płytę, to nie ma o czym mówić. Jeśli nie, to rozwinę pomysł o którym wspomniałem. A co będzie na następnej płycie Gunsów? Chcemy, żeby była naprawdę prosta, nagramy na nią 9 albo 10 utworów. Czy wiesz jednak co było dla mnie ostatnio największym przeżyciem? Okazja, żeby sobie pograć z jednym z moich czterech ulubionych gitarzystów, Rory Gallagherem. (Pozostali trzej to Jeff Beck, Jimmy Page i Mick Taylor). Zagraliśmy razem w klubie Roxy w Los Angeles parę numerów. To jest to, na coś takiego czekam. Uważam, że jestem bardzo prostym gitarzystą. Nie mam odpowiedniego wykształcenia i dlatego jestem w tej kwestii bardzo pokorny. Moja ambicja? Chcę zostać dobrym gitarzystą i traktuję to bardzo poważnie."
Cokolwiek nie myślałoby się o Guns'N'Roses w kwestii artystycznej, jednego nie da się zaprzeczyć - ten zespół robi wszystko po swojemu. W chwili, kiedy świat rockowy wydaje się tonąć we własnej sterylności, potrzebujemy takich zespołów jak Guns'N'Roses. Potrzebujemy, nawet bardzo. Czas najwyższy pokazać G'N'R nasz respekt na który ten zespół niewątpliwie zasłużył.
Aby dodać komentarz musisz się zalogować
MH - Delusions & Illusions
GUNS N'ROSES
Delusions & Illusions Part I
Gdyby oczernianie było najprostszą drogą do świętości, to Guns'N'Roses byliby już bliscy kanonizacji. Od niepamiętnych czasów szalonych lat 60., kiedy zespoły doprowadziły hedonizm do ulubionego stylu życia, żaden zespół później nie wzbudził takiej histerii i społecznego niepokoju, jak sekstet z Los Angeles. W gruncie rzeczy, Guns'N'Roses chcą, by dano im spokój i pozwolono im robić to co lubią najbardziej - grać prymitywnego, porywającego, gorącego rocka. Jednak mass media nie chcą się na to zgodzić. Ostatnie zamieszki w amfiteatrze w St. Louis, które miały miejsce 2 lipca podczas występu Guns trafiły do głównych dzienników po obu stronach Atlantyku. Co gorsza, przy okazji stwierdzono, że zespół podczas zajęć był bierny i nie zainteresowany tym co się działo. W tym tekście, kilka linijek niżej, zespół przedstawi swój punkt widzenia, bo teraz chciałbym się dowiedzieć jak to jest możliwe, że tak zwani odpowiedzialni dziennikarze podają "fakty" bez sprawdzenia ich z zespołem, który wywołał cały incydent. Przypomina mi to regułę szybkiego pistoletu. Trzeba zastrzelić podejrzanego i pogrzebać prawdę wraz z nim. Ten artykuł, to próba ustalenia faktów i okazja dla zespołu, by przedstawił swoje zdanie na kilka, niezwykle istotnych tematów. Można w te wierzyć lub nie, decyzja należy do was. Jedno jest pewne. Nie róbcie tego, co mass media wysłuchajcie co ma do powiedzenia zespół.
Dallas. Swego czasu wspaniałe miasto ociekające bogactwem. Najlepszy przykład rozwoju i triumfu kapitalizmu. To właśnie w tym mieście Guns'N'Roses wracają znowu na trasę po szoku i horrorze wywołanym wspomnianymi zamieszkami w St. Louis. W wyniku tego incydentu zespół stracił sprzęt i był zmuszony przełożyć swój koncert zaplanowany na 4 lipca w Chicago. To doprawdy ironia, że Dallas, miasto w którym umarły wszelkie nadzieje i naiwne aspiracje młodej Ameryki w listopadzie 1963 r. wraz z zabójstwem prezydenta Johna F.Kennedy'ego, będzie teraz miejscem tak ważnego koncertu w karierze zespołu, który bardziej niż wszystkie inne grupy sumuje ducha amerykańskiej młodzieży z ostatnich 20 lat. Jeszcze jedno potknięcie, a wtedy Axl, gitarzyści Slash i Izzy, basista Duff plus nowi chłopcy - Matt Sorum /dr/ i Dizzy Reed /k/, zdają sobie sprawę, że nastąpi prawdziwy kryzys. Mass media na całym świecie nie mogą się wręcz doczekać by poinformować wszystkich o kolejnym, rock'n'rollowym mini -holocauście.
Jedyni ludzie, zawiedzeni pobiciem przez Guns'N'Roses rekordu frekwencji w potężnym Starplex Amphitheatre podczas dwóch koncertów, to oczywiście dziennikarze. Co gorsze, Guns zaprezentowali na tych koncertach fantastyczną formę i po takim występie trudno jest o jakakolwiek krytykę. To prawda, że zespół spóźnił się na scenę pierwszego wieczoru, ale szybko o tym zapomniano. To nie były zwykłe występy, na takie koncerty stać tylko geniuszy. Jeśli jest na świecie jakiś zespół, który może konkurować z Guns'N'Roses, to proszę mi go natychmiast przedstawić!
Po pierwszym koncercie, Slash i Duff znaleźli się w hotelu i z pomocą odrobiny alkoholu rozluźnili się by opowiedzieć o tym, co się działo dzisiaj na scenie.
"Uważam, że dzisiejszy koncert to punkt zwrotny w historii tego zespołu" - zaczął uprzejmy blondyn-basista (DUFF). "Ludzie byli naprawdę wkurzeni tym, że musieli na nas czekać. (Spóźnienie było spowodowane nieporozumieniem, a nie egoistycznymi wybrykami). Kiedy jednak zaczęliśmy grać zrobiliśmy z tłumem co chcieliśmy. Wprawdzie początkowo rzucali w nas różnym gównem i po czwartym utworze poczułem w sobie przypływ agresji. Podszedłem wtedy do krawędzi sceny tak jakbym chciał im powiedzieć: 'No, chodźcie, kto się odważy tu podejść!' W gruncie rzeczy nie jestem wybuchowy, ale kiedy nadejdzie odpowiedni moment potrafię eksplodować. Na szczęście do tego nie doszło, bo porwaliśmy tłum. Ten sukces jest dla nas bardzo ważny, bo był to pierwszy koncert po zamieszkach w St. Louis."
"Taak, wyczuwało się pewne napięcie przed dzisiejszym koncertem" - dodał Slash. "Zamieszki w St. Louis na zawsze pozostaną w naszej pamięci, a nadto dzisiaj graliśmy na nowym sprzęcie. Myślę, że wszystko poszło doskonale. Dla mnie, bez względu na to co się wydarzyło, powrót na trasę to powrót do normalnego życia. Spójrz tylko na to wszystko, na to gówno, które się dookoła nas dzieje. Przeistoczyliśmy się z nieznanego zespołu, który otwierał koncerty innych, w sławną kapelę z rekordowo sprzedającą się płytą "Appetite For Destruction", która przerosła nas samych. Mimo to, Guns'N'Roses nadal otwierali koncerty innych zespołów! Później musiałem sobie dać radę z osobistymi problemami, nie mówiąc już o problemach jakie wyniknęły ze zwolnienia perkusisty Steve'a Adlera. Po tym wszystkim powróciliśmy do studia, gdzie nagrałem moje partie i byłem zmuszony do czekania kiedy Axl upora się z wokalami. Nie zrozum mnie źle, nie żałuję tego co się wydarzyło i nie zamierzam z tego powodu narzekać, ale jestem naprawdę szczęśliwy, że ruszyliśmy znowu na trasę. Dla mnie teraz zaczyna się normalne życie. Bardzo mi tego brakowało, bo lubię wszystko, co jest związane z koncertami. Pracowaliśmy naprawdę ciężko, by brzmieć jak dobry zespół, ale każdy koncert jest nadal odlotowy, niepodobny do poprzedniego."
"W sumie, bez względu na to, co myślą ludzie z zewnętrz, na tej trasie wszystko pracuje jak w zegarku" - wtrąca Duff. "To jednak prawda, że ten zegarek ma nieco skopany mechanizm!"
Nasza rozmowa jest rzecz jasna zdominowana wspomnieniami z zamieszek sprzed kilku dni. Doniesienia brytyjskiej prasy po raz kolejny zwaliły całą winę na bezradny zespół. Sytuację tę pogorszyło wystąpienie promotora, który zamierza zaskarżyć Guns'N'Roses do sądu. Mówiło się też o możliwości oskarżenia zespołu przez policję za wszczęcie zamieszek. Co więc wydarzyło się w St. Louis? Slash raz jeszcze powrócił do drażliwego tematu...
Slash: Po pierwsze muszę powiedzieć, że pojawiliśmy się na scenie punktualnie. Graliśmy przez półtorej godziny i wszystko szło znakomicie. Doszło jednak do pewnej, nazwijmy to, różnicy zdań pomiędzy Axlem, a facetem w tłumie, na temat jego aparatu fotograficznego. Ten facet trzaskał zdjęcia cały wieczór, a ludzie z ochrony nie potrafili się tym zająć (Axl twierdzi, że prosił o to sześć razy, ale bez skutku). W końcu Axl powiedział ludziom z ochrony: 'Jeśli wy na to nie reagujecie, to sam się tym zajmę.' Podejrzewam, że oni nie zrozumieli co powiedział Axl, bo to wszystko zdarzyło się bardzo szybko i sekundę później, Axl skoczył w tłum. W tym czasie graliśmy Rocket Queen, trzymając ten sam motyw. Graliśmy to w kółko i myślałem, że jakoś dotrwamy do końca, ale Axl był rzeczywiście wku..., rzucił mikrofonem i zszedł ze sceny, a my za nim.
Poszedłem do pokoju, w którym stroi się gitary i czekałem co się zdarzy. W międzyczasie włączono pełne światła. Tłum wrzeszczał "Guns'N'Roses, Guns'N'Roses" próbując wywołać nas na scenę, a później zaczął krzyczeć: "Gówno, gówno". Poszedłem do garderoby i właśnie wtedy zaczęło się piekło. Nie widziałem co się działo, ale wyciągano jakichś ludzi za scenę i wszędzie były ślady krwi. Siedziałem w garderobie i po cichu popijałem Jack Danielsa, gdy ktoś zasugerował, że powinniśmy wynieść się z tego budynku. Ale jak to zrobić? Co z zablokowanym ruchem? Jak i dokąd jechać. Axl zaczął się zastanawiać, czy nie powinniśmy wrócić na scenę, bo obawiał się, że obecność gliniarzy, może doprowadzić tłum do wściekłości i wzniecić zamieszki. Nie atakuję w tym wypadku policji, która spełniała tylko swoje zadania.
Kiedy zdecydowaliśmy się na powrót na scenę było już na to za późno. Perkusja została rozwalona, wzmacniacze latały w powietrzu, a fani stracili zupełnie głowę. Nie potrafię oddać słowami dramatu tej sytuacji. Jestem tylko szczęśliwy, że nikt nie zginął (45 osób odniosło obrażenia). To co wtedy zobaczyliśmy na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Zawsze będziemy żyli w strachu, że St. Louis może się powtórzyć. Ale oprócz prawdziwego przerażenia jakie wywołała konfrontacja z szalejącym tłumem, panuje teraz atmosfera pogardy dla dziennikarzy, za to w jaki sposób przedstawili całe wydarzenie w mass mediach.
"Oglądałem dziennik telewizyjny w Chicago po zamieszkach i wyłem ze śmiechu!" - dorzuca z wyraźną wściekłością Duff. "Ten pieprzony reporter nie wiedział nawet co się stało i mówił bzdury... Studiowałem kiedyś dziennikarstwo na collegu i pierwszą rzeczą, której mnie nauczono, to zwracanie uwagi na spójność całego przekazu wiadomości. Sami się o to staramy jako zespół i uważam, że dziennikarze powinni starać się o to samo. Sęk jednak w tym, że osiem milionów ludzi w Chicago, tego wieczora zobaczyło wszystko w jego wydaniu i zapewne uwierzyło, że my zaczęliśmy całą rozróbę! Tego samego wieczoru poszedłem do klubu w mieście i opowiedziałem przygodnym fanom, co się naprawdę wydarzyło. Uwierzyli mi bez problemu. Fani potrafią przejrzeć to gówno na wylot, choć nas ciągle się za wszystko wini."
"Osobiście nie jestem zdziwiony reakcją mass mediów" - kontynuuje z pewną rezygnacją Slash. "Myślę, że tego rodzaju reportaż, jest typowy dla naszego kraju. Zmartwiła mnie jednak reakcja promotora. Widzisz, wystąpiliśmy tylko w kilku lokalnych radiostacjach, by wyjaśnić fanom, którzy kupili nasze bilety na koncert w Chicago, że nasz koncert w tym mieście nie został odwołany, a tylko przełożony z powodu zniszczenia sprzętu. Wtedy właśnie promotor pojawił się w dużych radiostacjach i zaczął się na nas w eterze wyżywać. Teraz rozumiem go do pewnego stopnia, dlaczego był taki zły, ale nie postąpił z nami fair. Po pierwsze, nasz kontrakt przewidywał 90 minutowy występ, i tak też było. Po drugie, nasz kontrakt z nim przewidywał, że nie ponosimy żadnej odpowiedzialności, za szkody wyrządzone w sali, jeśli sprzedawany w niej będzie alkohol. Alkohol był tego wieczora w sprzedaży. Czy w tej sytuacji można nas obarczać winą za zamieszki? Nie wiem, na kogo wściekł się tłum - na nas, policję czy ochronę. Teraz już nie wiem, czego ludzie od nas oczekują. Wygląda na to, że po prostu czekają na to, co jeszcze nastąpi. Czuję się, jakbym cały dzień występował w cyrku. Chcę robić to na co mam ochotę i żeby dano mi spokój. Chciałbym porozmawiać z kimś, z kim mam na to ochotę i prowadzić własne życie po swojemu. Jednak obecnie większość czasu muszę spędzać w hotelu z osobami z naszego obozu. Siedzę więc słucham sobie płyt, próbując uporządkować własne życie. Później idę na koncert i daję z siebie wszystko. To dziwny styl życia."
Wypadki w St. Louis uzmysłowiły jednak poważny problem, czyli odpowiedzialność zespołu. Każda popularna grupa może robić ze swoimi fanami, co im się żywnie podoba. Guns są w pełni świadomi swojej pozycji i nie mają zamiaru odrzucać odpowiedzialności, jaką obdarzyła ich własna sława. Duff wyjaśnił tę kwestię.
"Osobiście czuję się odpowiedzialny za to, żebyśmy nie robili pewnych rzeczy. Na przykład, oferowano nam 20 min. za zrobienie jednego, reklamowego zdjęcia dla firmy Marlboro. Odpowiedzieliśmy: 'Spie...!' Uważam, że takie sprzedawanie się, to gówno. Straciłem cały szacunek dla Red Hot Chili Peppers, kiedy zrobili oni reklamówkę butów Nike. Zdaję sobie sprawę, że jakieś 25 % naszych fanów to dzieciaki w wieku od 12-15 lat. Widząc nas w reklamie Marlboro pomyśleliby, że muszą zacząć palić papierosy! l jeśli 2 % z tych dzieciaków umarłoby na raka płuc, to wówczas moglibyśmy uznać się po części winni ich śmierci. Nie chcę za coś takiego ponosić odpowiedzialności. Wszystko wiąże się z tym, że jesteśmy rock'n'rollowym zespołem, który mówi w swoich piosenkach prawdę. Tę prawdę widzi każdy, kto tak jak my pochodzi z życiowego marginesu. Ci ludzie biorą życie takie jakim jest. Jeśli ktoś nie potrafi sobie dać z nim rady, to mam dla niego tylko jedną radę - rozejrzyj się dookoła, obudź się i poczuj zapach kawy. Nie czuję jednak, że musimy ponosić odpowiedzialność za pewne prawdy, które głosimy w naszych utworach. W tym wypadku jedynie pokazujemy świat, jaki nas otacza bez nakazywania ludziom, jak żyć.
Wiesz za co teraz czuję się naprawdę odpowiedzialny? Za śmierć dwóch fanów w Donington w 1988 r. (dwóch fanów zostało zadeptanych podczas występu Guns N'Roses i choć zespół nie został obarczony winą za ten wypadek, bardzo go przeżył). Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdybyśmy wtedy tam nie wystąpili, te dzieciaki nadal by żyły. Wiem. że to może wydać się dziwnym punktem widzenia, ale tak właśnie jest. Coś podobnego wydarzyło się niedawno w Birmingham w stanie Alabama. Jechaliśmy właśnie na koncert i na drodze panował straszny korek. Mieliśmy jednak eskortę policji, co oznaczało, że mogliśmy jechać środkiem autostrady. Zauważył to jakiś facet i pojechał tak samo jak my. Po chwili miał wypadek i zginął, kiedy wyleciał przez okno samochodu. To było okropne. Gdybyśmy tak nie jechali, ten facet by nas nie naśladował i nadal by żył. Ktoś mi jednak niedawno powiedział, że jeśli człowiek ma odejść z tego świata, to i tak to musi nastąpić. Rozumiem przez to, że nawet gdyby nas tam nie było, ten kierowca i tak by tego dnia zmarł. Na to nie ma żadnej siły... Sam nie wiem."
"Zdaję sobie sprawę i rozumiem fakt, że mam na ludzi ogromny wpływ." Slash wtrącił się w tym momencie przywołując znowu bardziej realny temat. "Nie staramy się jednak z tego ciągle korzystać. Kiedy jesteśmy na scenie, komentujemy pewne sytuacje, które akurat mają miejsce, jak choćby rzucanie butelkami. Poza tym, nigdy nie mówiliśmy ludziom w jaki sposób mają żyć i co robić. Nigdy nie mieliśmy żadnych rad dla tych, którzy słuchają naszej muzyki. To trochę idiotyczne, czego ludzie czasami oczekują od rockowych zespołów. Ale, czy nie jest również prawdą, że uwaga jaką koncentruje na sobie popularny zespół jest też idiotyczna?"
Metal Hammer 12-1991
GUNS N'ROSES
Delusions & Illusions Part II
Wokół Guns'N'Roses narosły mity i legendy. Jako, że cały rockowy świat kładzie im się do stóp, coraz trudniej jest odróżnić prawdę od fantazji. Dotarliśmy jednak do prawdziwych Gunsów w II części naszego niebywałego wywiadu.
W ciągu kilku lat Guns'N'Roses stali się jednym z najsłynniejszych zespołów wszechczasów. Taka pozycja bardzo zobowiązuje, a tak się składa, że muzycy z tego zespołu nie przejmują się niczym, tylko żyją pełnią życia. Jak więc w takiej sytuacji grupa radzi sobie ze sławą i brakiem prywatnego życia. Wygląda na to, że grupa jest zupełnie odcięta od tego co dzieje się w normalnym świecie i cały czas otoczona ekipą goryli. Mimo wszystko Slash i Duff pozostają nadal bardzo normalni i ich spojrzenie na wiele spraw może wydać się zaskakująco przytomne. Ta para potrafi z fantazją odgrywać role gwiazd rocka.
"Jestem dosyć spokojny" - przyznaje Slash. "Ludzie bez problemu mnie rozpoznają, ale ja się tym nie przejmuję. Nie jestem typem gwiazdora w rodzaju Davida Lee Rotha. Kiedy byliśmy na trasie, byłem bardzo towarzyski, ale teraz jest to bardzo utrudnione. Mamy bowiem cały czas obstawę, a kiedy się jej pozbywamy to zaraz zaczynają się kłopoty! Kilka razy zwolniłem goryli, ale wynikły z tego same problemy. Był taki przypadek, że Duff i ja wynajęliśmy sobie pokoje w hotelu, żeby miło spędzić czas. Skończyło się na tym, że ja wdałem się w bijatykę z aktorem komediowym Samem Kinsonem, a Duff o mało nie został aresztowany za to, że go znokautował! Jeśli wybieram się do rockowego baru, czy lokalu ze stripteasem, zdaję sobie sprawę, że będę rozpoznany i wcale mi to nie przeszkadza, bo mam ochotę się z kimś napić. Jednak w restauracjach, czy innych miejscach, człowiek nie spodziewa się, że go rozpoznają, a mimo to ludzie przychodzą do stołu i domagają się autografów. Nigdy nie udaję wielkiej gwiazdy rocka i zawsze jestem dla każdego miły. Wiadomo jednak, że kiedy człowiek rozmawia z kimś i nagle ktoś podsuwa mu pod nos kawałek papieru do podpisania, to nie jest to miła sytuacja. To jest brak wolności osobistej, ale nie mam zamiaru na to narzekać, bo wszystko co robię sprawia mi przyjemność. Te wszystkie niedogodności, są poświęceniem dla możliwości występu prawie każdego wieczora. Najlepiej czuję się na scenie, kiedy gram na gitarze."
Duff także uważa, że legenda Guns'N'Roses napompowana przez mass media jest wręcz idiotyczna. "Traktuję to wszystko z przymrużeniem oka. Nadal hoduję w domu dwa psy. Mój brat wkrótce się żeni i więcej zastanawiam się nad tym, niż problemami związanymi z naszym zespołem. Wiem przecież, że potrafimy grać dobrze. Jeśli chodzi o naszą obstawę, to czasami jest to okropne, ale zdaję sobie sprawę, że jest to robione w naszym interesie. Przyznaję jednak, że czasami pozbywam się goryli i radzę im, żeby sobie trochę odpoczęli. W takim mieście jak San Francisco, potrafię zgubić każdego, bo znam je jak własną kieszeń. Wtedy idę od razu do rozrywkowej dzielnicy miasta i spędzam wolny czas z przyjaciółmi na drinku. Wiem, że wtedy jestem w dobrych rękach i nic mi wtedy nie grozi."
NARKOTYKI
W chwili, kiedy cały zespół pochłonięty jest trasą koncertową zarówno Slash jak i Duff przyznają, że są rozczarowani brakiem perkusisty Stevena Adlera. Po długiej i jak się okazało beznadziejnej walce z nałogiem, Adler został ostatecznie usunięty z zespołu na wiosnę tego roku. Nie była to łatwa decyzja. "Wytrzymywaliśmy ze Stevenem tak długo, jak to było możliwe" - zaczął Duff. "Trzy razy skierowaliśmy go na rehabilitację. Sam znalazłem tego faceta, który dostarczał mu narkotyki i poszedłem postraszyć go pieprzoną spluwą. Doszło do takich akcji i to tylko po to, żeby uratować Stevena. Wydaje mi się jednak, że wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z beznadziejności całej sytuacji, że musiał odejść. Razem z nim zaczęliśmy nagranie nowej płyty i zrobiliśmy 18 utworów, ale to nie było to. Wiadomo przecież, że jeżeli jest jedno słabe ogniwo, cały zespół się rozsypuje. Mam nadzieję, że Steven wyzdrowieje, ale szczerze mówiąc nie wiem, co się z nim stanie. Zostało po nim tylko pewne miejsce, brak jest z nim kontaktu i w tej sytuacji, dosłownie pęka mi serce. Na szczęście udało nam się znaleźć kogoś tak solidnego i dobrego jak Matt i dzięki temu jest jak jest."
"Decyzja o wyrzuceniu Stevena była bardzo bolesna" - zgodził się Slash. "Zwlekaliśmy z nią tak długo, jak to było możliwe. Kiedy się jednak na to zdecydowaliśmy, był to bardzo dobry ruch. Dzięki temu zespół odzyskał swoją stabilność. Od tej pory widziałem go dwa razy i ostatnio słyszę o nim bardzo różne historie. Z jednych wynika, że cieszy się dobrym zdrowiem, z drugich, że jest odwrotnie. W sumie nie słucham tego, co mi o nim mówią. Przyznaję jednak, że brak mi Stevena i martwię się tym, co on sobie myśli o nas teraz, kiedy jesteśmy na trasie i mamy nowe płyty na listach. Myślę, że była to jednak ostatnia zmiana w naszym składzie. Ten zespół pozostanie takim jakim jest. Nie chciałbym, żeby ktoś odszedł."
No i wreszcie nadszedł dobry moment, by porozmawiać o długo oczekiwanych płytach. Wygląda na to, że prasa muzyczna z tygodnia na tydzień podawała inne daty ukazania się tych płyt. Co spowodowało opóźnienie w ich wydaniu? Głos ma Slash. "No cóż, zaplanowaliśmy tę trasę z myślą, że zagramy ją w sposób klubowy, czyli, że udowodnimy naszą wartość koncertową, bez wspierania się nowymi przebojami. Możliwość rozszerzenia repertuaru o nowy materiał dało zespołowi nowy, rock'n'rollowy oddech. Chcieliśmy grać koncerty, a nie promować przebojową płytę. Dlatego też zaczęliśmy naszą trasę przed ukazaniem się obydwu płyt. Kilka ostatnich utworów nagraliśmy już na trasie i ostateczne miksy sprawdzaliśmy dosłownie w ostatniej chwili. Odsyłanie tych taśm tam i z powrotem pomiędzy nami, a wytwórnią Geffen, jak również kwestie okładek spowodowały takie opóźnienie. Chcieliśmy, żeby wszystko było idealnie dobre."
Płyty zawierają 30 utworów i jest wśród nich kompozycja Paula McCartneya Live & Let Die. Utwór ten Axl i Slash chcieli od dawna nagrać po swojemu. Czy jednak oczekiwanie, że fani kupią dwie płyty tego samego dnia nie jest przecenianiem swoich fanów? "Płyty są wydane oddzielnie i nikt nie jest zmuszany, do kupowania obu." Odparł Slash. "Chcieliśmy, żeby wszystkie piosenki mogły się ukazać, ale nie na jednym, bardzo długim albumie, bo to byłoby bardzo pompatyczne i zapewne odbiłoby się niekorzystnie w kwestii finansowej na naszych fanach. A tak mogą wybrać, czy kupić jedną czy dwie płyty."
PUNK Na tym jednak nie skończył się repertuar Guns'N'Roses. Gotowa jest już punkowa płyta z dziewięcioma utworami, która powinna się ukazać w niedługiej przyszłości. Na tej płycie znajdują się następujące kompozycje, następujących zespołów 'New Rose' /The Damned/, 'Ain't It Fun /The Dead Boys/, 'Black Leather' /Steve Jones, 'Down On The Farm' /UK Subs/ and 'l Dont Care About You'. Rzecz jasna z taśmami zawierającymi materiał na płyty było sporo problemów. W ramach trzymania taśm pod ścisłą kontrolą przed ukazaniem się płyt zespół miał przygodę z pracownikiem firmy Mercury Records, który 'wszedł w posiadanie taśm' i oferował nowe nagrania pewnym radiostacjom w zamian za puszczanie płyt zespołów, które sam reprezentował. Jednakże najdziwniejsza przygoda zdarzyła się Slashowi, wraz ze zniknięciem taśm matek z jego hotelowego pokoju. Slash: "Pewnego wieczora wróciłem do pokoju i spostrzegłem, że ktoś w nim był i zabrał z mojej torby wszystkie taśmy! Spanikowałem, ponieważ ten ktoś mógł wydać je w jakiejkolwiek wytwórni. Na szczęście trzej pracownicy hotelu znali tego faceta i udało nam się wytropić go w jeden dzień. To była nauczka dla mnie, że nigdy nie należy trzymać taśm na wierzchu w hotelu. Jeśli chodzi o nowy materiał to wszystkie utwory są w typowym stylu Guns'N'Roses. Wszystko jest bardzo szczere, a niektóre tematy poruszane w piosenkach mogą się wydać dla niektórych nietaktowne. Swoją drogą, spodziewam się, że to przyciąganie może się nam odbić czkawką. Specjalnie mnie to nie martwi, bo to przecież tylko płyta. Przykro mi, że ludzie spodziewają się po nas tak dużo. Dla nas najważniejsze jest robienie tego, na co mamy ochotę i pozostawanie sobą. Nigdy nie mieliśmy zamiaru zamienić się w maszynę do robienia pieniędzy, o czym marzą inne zespoły, które mógłbym tu wymienić."
Metal Hammer 12-1991
GUNS N'ROSES
Delusions & Illusions Part III
DUFF SOLO
Zapewne dla wielu zespołów tyle zajęć, co mają obecnie Guns N'Roses wystarczałoby, aż nadto. Ale nie dla Slasha i Duffa. Obydwaj są już zajęci solowymi płytami. Najpierw przyjrzyjmy się Duffowi. Ten utalentowany basista nagrywa już, będąc na trasie, solowy album, który prawdopodobnie powinien ukazać się dzięki wytwórni Geffen pod koniec 1991 roku. Duff: "Jak skończyłem 15 lat zacząłem marzyć o solowej płycie. Dokonałem trochę nagrań demo w domu i po ich wysłuchaniu Geffen powiedział, że warto nad tym pracować. Udało mi się pozyskać do nagrania sporo fajnych ludzi (Slasha, większość muzyków ze Skid Row, którzy grali z Guns wspólne koncerty. W jednym utworze gościnnie śpiewa Lenny Kravitz. Podobno jest nawet szansa, że pojawi się sam Prince, którego Duff jest wielkim fanem). W sumie wybrałem koszmarny moment, ponieważ zacząłem pracę nad płytą na tydzień przed naszą trasą koncertową. Reszta zespołu bardzo mi w tym pomaga. Ta płyta nie jest przykładem egoizmu czy wygłupów. Staram się poruszać po obszarach, które zupełnie nie pasują z tym co robimy z Guns. Chcę podkreślić, że jestem bardzo szczęśliwy, grając w tym zespole, ale z racji, że jestem tylko basistą czasami się mnie nie zauważa. Nie oczekuję, żeby te dziwne kawałki z mojej płyty trafiły do radia, ale nie o to mi w ogóle chodzi."
Płyta będzie nosiła tytuł Believe In Me (Ta prośba płynie prosto z serca), a jej producentami są Duff i inżynier Jim Mitchell. Nagrania dokonywane są w różnych studiach i różnych miastach tak jak układa się trasa Guns N'Roses
Poproszono mnie, żebym pomógł kilku młodym zespołom i mam zamiar to zrobić, o ile taki zespół mi się spodoba. W taki właśnie sposób Duff uwalnia się od presji jaka wynika z grania w jednym, z ponoć najokropniejszych zespołów na świecie. Inna metoda polega na chwilowym wyładowaniu swoich emocji. Duff: "Ten zespół zawsze był i zawsze będzie bardzo wybuchowy. Prawdopodobnie szybko osiwieję ale nikt tego nie zauważy, bo ufarbuję sobie włosy! (Duff czy już Ci keidyś mówiłam, ze Cię lubię ) Z reguły kumuluje wszystko w sobie, ale raz na miesiąc, wdaję się w bijatykę, czy coś w tym stylu. W ten sposób pozbywam się mojej agresji."
Slash chyba nieco łatwiej daje sobie radę z pogodzeniem różnych zajęć. On również pozbywa się swojej energii pracując poza obozem Guns'N'Roses. Gościł już na płytach takich wykonawców jak Lenny Kravitz, Iggy Pop, Alice Cooper i Michael Jackson. Jeśli chodzi o tego ostatniego, to Slash nadal nie wie, co stanie się z partiami gitary, które specjalnie dla niego nagrał. "Granie gościnne na płytach innych wykonawców, to relaks, bo człowiek nie jest pod żadną presją, jak w przypadku własnej płyty. Mimo wszystko odczuwa się jednak pewną presję, bo trzeba dostosować się do innych terminów i nie ma się nad niczym kontroli. W sumie muszę przyznać, że najlepiej pracuje mi się nad płytami Gunsów, bo wtedy jestem panem sytuacji i wszystko mi odpowiada. Ostatnio wielką frajdę sprawiło mi nagranie utworu Bum Out na specjalną płytę dedykowaną Lesowi Paulowi. Jest to utwór, który napisałem dawno temu dla Gunsów, ale Steven Adler nigdy nie potrafił go zagrać. Dotrwał więc aż do teraz i Iggy napisał do niego słowa. Sam go zaśpiewał, Duff zagrał na basie, a Lenny Kravitz zrobił chórki. Wyszło naprawdę świetnie. Kiedy trasa Gunsów się skończy, nie mam zamiaru siedzieć bezczynnie. Mam już w głowie pewien pomysł na solową płytę. Czy jednak coś z tego wyniknie, zależy wyłącznie od Guns'N'Roses. Jeśli bowiem, zaczniemy od razu nagrywać kolejną płytę, to nie ma o czym mówić. Jeśli nie, to rozwinę pomysł o którym wspomniałem. A co będzie na następnej płycie Gunsów? Chcemy, żeby była naprawdę prosta, nagramy na nią 9 albo 10 utworów. Czy wiesz jednak co było dla mnie ostatnio największym przeżyciem? Okazja, żeby sobie pograć z jednym z moich czterech ulubionych gitarzystów, Rory Gallagherem. (Pozostali trzej to Jeff Beck, Jimmy Page i Mick Taylor). Zagraliśmy razem w klubie Roxy w Los Angeles parę numerów. To jest to, na coś takiego czekam. Uważam, że jestem bardzo prostym gitarzystą. Nie mam odpowiedniego wykształcenia i dlatego jestem w tej kwestii bardzo pokorny. Moja ambicja? Chcę zostać dobrym gitarzystą i traktuję to bardzo poważnie."
Cokolwiek nie myślałoby się o Guns'N'Roses w kwestii artystycznej, jednego nie da się zaprzeczyć - ten zespół robi wszystko po swojemu. W chwili, kiedy świat rockowy wydaje się tonąć we własnej sterylności, potrzebujemy takich zespołów jak Guns'N'Roses. Potrzebujemy, nawet bardzo. Czas najwyższy pokazać G'N'R nasz respekt na który ten zespół niewątpliwie zasłużył.
Komentarze
Brak komentarzyAby dodać komentarz musisz się zalogować
Gorące komentarze
YCBM - kocham ten kawałek, ale przy obecnym wokalu Axla...KOHD - krytykuję za każdym razem, ale z drugiej strony to jedyny kawałek przy którym na koncercie można iść do kibla, a jak się wróc...
3
Piosenkę Pana Axla „My World” bym chciał najbardziej usłyszeć.
3
Trochę szkoda, że u nas nie będzie Sex Pistols.
2
Ekipa
Administratorzy
krelke
Witek
Marketing
mafioso
Moderatorzy
Canis_Luna
gloomy
Śpiochu
Newsmani
Clarise
cravenciak
klaudia28
Lapny
mikus666
Zqyx